piątek, 24 lipca 2015

Rozdział VII

Stoję z chłopakami w korytarzu przed meczem. Część z nich tupie nogami i macha rękami. Niektórzy rozmawiają z dziećmi, które będą ich wprowadzać, kilku poprawia fryzury. Jak przed prawie każdym, ligowym meczem. Wyjątkowo siadam dziś na ławce trenerskiej, gdyż to mój pierwszy raz tutaj, a poza tym będzie minuta śmierci z powodu śmierci rodziców. Nie zdawałam sobie sprawy, jakie to ciężkie. Przez te kilka dni było miło i przyjemnie, zapomniałam trochę o smutku. Teraz dociera do mnie, że jutro przylęcą tu ciała z Londynu, a w środę będzie pogrzeb. Westchnęłam cicho.
-Co tam siostra? -spytał Sergio.
Razem z resztą piłkarzy na meczowe koszulki ubrali czarne ze zdjęciem naszych rodziców i napisem Spoczywajcie w pokoju. Było to bardzo miłe z ich strony.
-Nic, wczuwam się w atmosferę -uśmiechnęłam się smutno.
Chłopak przygarnął mnie ramieniem i pocałował w czoło.
-Będzie dobrze -szepnął mi na ucho.
-Wiem -wtuliłam się w jego klatkę piersiową.
Odwróciłam się i zobaczyłam jak wszyscy na nas spoglądają. Niektórzy się uśmiechali, niektórzy szeptali między sobą. Dyskretnie schowałam się za brata. Wszyscy się zaśmiali.
-Sergio -mruknęłam zawstydzona.
On przygarnął mnie ramieniem i oparł głowę o moją.
-Czyżbyś się wstydziła?
Spojrzałam na niego i skrzyżowałam ramiona na piersi. Pewnie czubilibyśmy się nadal, gdyby nie przyjście sędziów, którzy uściskali ręce kapitanom i ruszyli do wyjścia z tunelów.
-Powodzenia chłopaki! -krzyknęłam i przybiłam każdemu piątkę lub żółwika.
Wszyscy wyszli na murawę, a ja stanęłam obok trenera. Jak zwykle na początku odbyło się losowanie połów, zdjęcia drużyn i inne duperele. Następnie drużyny ustawiły się na środku w kole, a wszystkich poproszono o ciszę. Wtedy Sergio szybko wybiegł z "szyku" i ruszył biegiem w moją stronę. Spojrzałam na niego zdziwiona. Ten tylko wyciągnął dłoń w moją stronę. Przyjęłam ją i ruszyłam za nim oklaskiwana przez kibiców. Chłopaki zrobili lukę koło Garetha, więc stałam pomiędzy nim i bratem. Wtedy na telebimach wyświetlono zdjęcie naszych rodziców, a na stadionie nastała cisza. Fani Królewskich wyciągnęli dwie wielkie plakaty, na których było:
-pierwszy miał na sobie nasze rodzinne zdjęcie i napis Na zawsze w naszej pamięci.;
-drugi ozdabiały nasze osobne zdjęcia i napis JESTEŚMY Z WAMI!;
Obydwa były ogromne. Inni kibice wyciągnęli szaliki Realu oraz zapalili latarki w telefonach. Kiedy patrzyłam na to przez tą minutę w oczach zebrały mi się łzy. Stałam tam i nie wierzyłam w to co widzę. Nie docierało do mnie, że ktoś mógłby zrobić dla nas coś takiego, coś tak wyjątkowego. Łzy zaczęły ciurkiem spływać po moich policzkach, a kiedy obejrzałam się na stojącego po prawej krewnego ten uśmiechał się, a łzy majaczyły w jego oczach. Zdjęcie rodziców zgasło, a na stadionie rozległy się gromkie brawa. Nie klaskali tylko kibice, lecz zawodnicy obu drużyn, którzy wręcz zaniemówili z wrażenia. Wysoki rudzielec objął mnie, a po nim Bale i reszta drużyny. Po chwili chłopaki przepuścili mnie do ławki trenerskiej, a ja ocierając łzy pomachałam kibicom. Byli niesamowici. Jedna, wielka rodzina. Ktoś z drużyny cierpi i oni razem z nim, ktoś się cieszy -oni razem z nim. Nim się obejrzałam rozległ się gwizdek, a gra ruszyła.

-Następny dzień, rano-

-Sergio -szturchałam brata w ramie. -Sergio no!
Chłopak mruknął coś niezrozumiałego i przekręcił się na brzuch. Usiadłam mu na plecach w okolicy bioder i zaczęłam szarpać za włosy.
-Wstawaj! -krzyknęłam.
Chłopak drgnął, przewrócił się na plecy i prawie zrzucił na podłogę.
-Sergio debilu!
-Co? -mruknął.
-Za pół godziny mamy być na lotnisku, a ty śpisz i śmierdzisz.
Na początku patrzył na mnie nieprzytomnym wzrokiem, ale kiedy doszły do niego moje słowa to zerwał się z łóżka i ruszył do łazienki zgarniając ciuchy. Ja ruszyłam do siebie i przebrałam w przygotowany strój. Zeszłam na dół i czekałam przy drzwiach. Po kilku minutach z góry zleciał Sergio i łapiąc kluczyki ruszyliśmy po auto.
-A zawieziesz mnie później do stadniny?
-Zobaczymy, zależy jak pójdzie na lotnisku, bo popołudniu mam się zjawić w ośrodku treningowym.
Szybko ruszyliśmy na lotnisko, gdzie mieliśmy odebrać trumny z ciałami rodziców.
-Pogrzeb jest w środę, wszystko jest przygotowane -powiedziałam cicho.
Chłopak odwrócił się do mnie i uścisnął moją dłoń.
-Damy radę -powiedział i mrugnął.
Uśmiechnęłam się smutno i odwróciłam w stronę drogi.
-Jak odbierzemy trumny na czasie to zabieram cię jeszcze na dobre śniadanie, a potem odwiozę do stajni.

-Pół godziny później-

Właśnie usiedliśmy w jednej z ekskluzywnych restauracji. Zamówiliśmy po tradycyjnym zestawie śniadaniowym, który ja popijałam sokiem, a Sergio czarną kawą. Siedzieliśmy na tarasie budynku, który cały był z drewna, miał duże okna i był bardzo elegancki.
-Siostra, a co ty na to, żebyś zdała prawo jazdy? Kupiłbym ci jakieś auto i byłabyś trochę samodzielna.
-Dobry pomysł, nie wpadałam na to -powiedziałam. -Ale auto kupię sobie sama, ok?
-Nie ma mowy. Ja kupię ci jakie będziesz chciała i kropka, tyle mogę zrobić.
Westchnęłam, ale skinęłam głową. Po chwili usłyszałam szuranie krzeseł i zobaczyłam jak w naszą stronę zmierza pewna para. Irina Shayk wraz ze swoim cudowny narzeczonym właśnie stanęła przy naszym stoliku.
-Cześć, możemy się przysiąść? -zaczęła swoim piskliwym głosikiem.
Za nią stał Cristiano i uśmiechał się do mnie. Wywróciłam oczami i spojrzałam błagalnym wzrokiem na Sergio, który niestety go nie odczytał i powiedział:
-Tak, siadajcie.
Prychnęłam i kopnęłam go w nogę pod stołem. Ten drgnął i obrócił się do mnie. Gdyby wzrok mógł zabijać już dawno leżałby w mogile. Na szczęście modelka tego nie zauważyła i usiadła przy stole z głupim uśmiechem na twarzy.
-To Bella, co tu robisz? Szukasz pracy? -jej wzork wypalał we mnie dziurę.
-A masz jakąś? -zmrużyłam oczy.
-Może tak, ale ty chyba nie nadajesz się na modelkę -jej złość rosła.
-No tak, strojenie idiotycznych min przez kilka godzin nago jest nie dla mnie -uśmiechnęłam się.
Brunetka prychnęła i zaczęła robić się czerwona.
-Wiesz, może idź weź to śniadanie na wynos -szepnął mój brat.
-Dziękuje -westchnęłam zbawiona i ruszyłam do lady.
Za nią stał wysoki i barczysty blondyn z niebieskimi oczami, który nam kelnerował. Uśmiechnęłam się kokieteryjnie i poprosiłam o spakowanie dania na wynos, a natępnie podałam mu zapłatę. Chwilę potem ciągle stałam tam i prowadziłam z nim miłą rozmowę. Miał chyba zapytać mnie o numer, kiedy zobaczył kogoś za mną i spłoszony ruszył na salę. Obróciłam się i zobaczyłam portugalskiego napastnika, który patrzył na mnie zły.
-O co chodzi? -spytałam.
-Możesz mi wyjaśnić co ty robiłaś?
-A możesz mi wyjaśnić co cię to obchodzi? -przekrzywiłam głowę.
-Sergio nie będzie zadowolony -uśmiechnął się złośliwie.
-Mam gdzieś czy mu powiesz -westchnęłam i chciałam go wyminąć, kiedy złapał mnie za łokieć.
-Hej, nie chcę być złośliwy...
-Ale jesteś w cholerę -przerwałam mu.
Westchnął.
-Po tym gościu widać od razu, że chciał dobrać ci się do spodni...
-A ty wiesz to ponieważ...? Tylko proszę miej lepszą wymówkę niż "po prostu to wiem'' albo "to moja męska intuicja'', ok?
Otworzył usta, ale żaden dźwięk się z nich nie wydostał. Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam do Sergio.
-Gotowa? -spytał wstając.
Przytaknęłam i odwróciłam się do Cristiano i jego dziewczyny.
-Miło było was spotkać -uśmiechnęłam się sztucznie i ruszyłam do drzwi.
-To teraz dom? -spytał Sergio doganiając mnie.
-Jeśli chodzi o ubrania to mam jakieś dla nas w stajni.
Spojrzał na mnie zdziwiony.
-Rolf kiedyś przejeżdżał i wziął, żebym miała jakieś na miejscu -wywróciłam oczami.
-No to stajnia -powiedział i ruszył samochodem.

-Kilka chwil później, stadnina-

-Bella dobrze, że jesteś! -zawołała Daliya.
-Hej, co się stało? -uśmiechnęłam się.
-Przyjechały nowe konie, trener ma jakieś wątpliwości czy coś, a dodatkowo brakuje ludzi do rozładowania. Pomożecie? -spytała z nadzieją.
-Jasne, tylko się przebierzemy -uśmiechnęłam się i pociągnęłam brata do mojego pokoiku.
-Czy ja usłyszałem my? -spytał.
-Tak, pomożesz mi. Musisz nauczyć się obejścia wśród koni, skoro jesteśmy rodzeństwem.
Szybko rzuciałam bratu jakieś ciuchy, które mu zwędziłam i wskoczyłam w swoje ciuchy. Chwilę później wyszliśmy, mimo narzekań mojego braciszka, że nie zjedliśmy śniadania. Cóż, śniadanie nie zając, nie ucieknie.
-Co to za konie, trenerze? -spytałam.
-Kilka młodzików dla Domy i dodatkowo trzy, które chcą nam wcisnąć -westchnął i spoglądął na konie stojące w oddali, a przy nich facet z telefonem przy uchu.
-Nie chcesz ich? Może nie masz miejsca?
-Miejsce mam, teraz więcej klaczy stoi w hodowlanych i narazie tak zostanie. Same w sobie mogą być, tylko komu je dam? To są konie na najwyższe konkursy, ja mam full, większość tutejszych zawodników, albo ma kilka koni na najwyższe konkursy, albo do młodzi jeźdzcy. Z papierów wynika, że to są klasowe konie, takie to wysokiej jazdy, nie kupię ich, żeby stały.
-Mogę je zobaczyć?
Trener kiwnął głową i ruszył w kierunku koni.
-Kasztanka to Cylana, jasny gniadosz to Cos I Can, a skarogniada klacz to KS Stakki, Wiek to 11 lat, 11 lat i 9 lat. Wszystkie skokowe, do konkursów ponad 140 cm.
Podeszłam do każdego konia po kolei. Najbardziej spodobała mi się niewysoka klacz, którą Rolf przedstawił jako Cylana. Koń był bardzo przyjazny, ruchliwy, zadbany tak jak reszta. Chętnie wzięłabym je dla siebie, ale nie mam pieniędzy, a nie pozwolę, aby Szwed ponownie wydawał pieniądze na konie dla mnie. Sam kupił mi Quirina i wiem dobrze, że Bandoline też. W pewnej chwili poczułam jak za łokieć chwyta mnie Sergio i odciąga mnie na bok.
-Chcesz te konie?
-Zwariowałeś, nie kupisz ich dla mnie! -syknęłam.
-Przecież widzę, że ci się podobają. Jestem Ci coś winien.
-Sergio, nie...
-Bierzemy je! -podniósł rękę mój brat i machnął w stronę sprzedawcy.
Facet szybko się zerwał i zaczął mówić coś o cenie i tak dalej. Obrońca przestraszony spojrzał na mnie, ale uratował go właściciel moich dotychczasowych koni - trener. Panowie szybko to rozstrzygnęli i dobili targu. Ja natomiast podeszłam do Rudego i powiedziałam:
-Nie wierzę, że je kupiłeś...
-Mam pokazać Ci dowód zakupu? -zaśmiał się.
Sama się uśmiechnęłam i przytuliłam go mocno. Podziękowałam cicho jemu i trenerowi, a następnie ruszyłam do koni.
-Chodź, teraz cię wszystkiego nauczę, skoro kupiłeś konie to musisz wiedzieć co i jak. Ty bierz kasztankę, a ja biorę pozostałe dwa. Zaraz wrócimy po młodziaki -powiedziałam do blondynki.
Ta uśmiechnęła sie i wzięła kolejnego ujeżdżeniowego konia.
-Teraz najważniejsze sprawy. Staramy się zawsze prowadzić konia po jego lewej stronie przed nim, ale w miarę blisko.Ty dowodzisz. Nigdy nie siłujemy się z koniem, tylko delikatnie zachęcamy głosem lub pukamy w łopatkę. Trzymamy uwiąz w dwóch miejscach, przy pysku i przy końcu. Uważamy, żeby koń nie nadepnął na linkę. Wszystko jasne?
-Chyba tak... Ale, skoro ty prowadzisz dwa to...?
-Wtedy trzymasz uwiąz gdzieś w połowie, reszta tak samo.
-Widzę, że szkolisz braciszka -usłyszałam Paula.
-Tak wyszło -powiedziałam i uśmiechnęłam się.
-Boksy 31, 32 i 34.
Skinęłam głową i ruszyłam za moim bratem.
_________________________________________________________________________________

Witam, osoby, które jeszcze tu zaglądają :/
Wiem, że ostro zawiniłam, bo przez wakacje nie było ani jednego postu, ale nie miałam kompletnie weny. Postaram się to naprawić, o ile w ogóle tego chcecie... Bloga narazie nie zawieszam, choć powinnam na czas wakacji :P
Przepraszam i pozdrawiam :*
P.S. Dzięki za ponad 3500!!! Magiczne cyferki ;)